Przygoda z Naturą

WĘDKOWANIE NA FLORYDZIE - 2013   

Wydawało mi się przed wyjazdem na Florydę pod koniec kwietnia 2013 roku, że nic w wędkarstwie nie może mnie zbytnio zaskoczyć, ale okazuje się, że jednak może się to zdażyć w najmniej spodziewanym momencie. Bo dotychczas były takie wędkowania w mojej karierze wędkarskiej, przepiękne, kiedy to po wyszukaniu ławicy, śledzi, dorszy, pollock, porgy czy też bluefish – ryby żerowały jak szalone. Wystarczyło im tylko podsunąć „pod nos” to co bardzo lubiły i natychmiast było branie. I tak nieraz przez parę godzin. Ale żeby te rybki na które wędkowaliśmy na Florydzie też żerowały w ławicach i to tak intensywnie, to tego nie spodziewałbym się nigdy. Bo dotychczas ryby tego gatunku, zdarzało mi się wędkować na oceanie bardzo rzadko i jeżeli już to co najwyżej 1 – 2 w ciągu kilku godzin. Jaka to rybka? – na razie nie uprzedzajmy faktów.
    Z początkiem 2013 roku, szperałem intensywnie po internecie, aby znależć mieszkanie do wynajęcia na dwie pary na Florydzie w rejonie Key West. Oczywiście jako druga para jechał Wojtek ze swoją żona Elżbietą, której (jak i zresztą mojej żonie Ewie) obiecaliśmy solennie, iż żadnego wędkowania tym razem nie będzie i spędzimy je jako wspaniali mężowie towarzyszący naszym paniom tak aby miały miły i pełen wrażeń urlop. Tak bąkneliśmy tylko cichutko pod nosem, że tylko .....raz popłyniemy no bo jak to nie być na wędkowaniu będąc na Florydzie?
    Nasze wspaniałe panie zgodziły się acz niechętnie, tylko na jedno wędkowanie, nie przeczuwając, że zabranie mężów wędkarzy na Florydę, (świrniętych na tym punkcie jak ja z Wojtkiem) to tak, jakby wpuścić .......lisa do kurnika pełnego dorodnie wypasionych i niczego nie spodziewających się kurek. Bo przecież Floryda to wymażony całoroczny raj dla wędkarzy a szczególnie jego południowa część, wąska z mnóstwem wysepek i raf koralowych, daleko wrzynająca się w Morze Karaibskie i Ocean Atlantycki, zwana – Key West.
    Wczesnym rankiem, 23 kwietnia wyruszamy z South Amboy w New Jersey (po zabraniu Eli i Wojtka) kierując się prosto na południe. Napewno miejscami przekraczam limit prędkości aby jeszcze przed porannymi korkami zdążyć ominąć stolicę USA - Waszyngton. Na szczęście policjanci drogówki, „przegapili” mój samochód i bezmandatowo dotarliśmy wieczorem do motelu w Sawannah. Niestety, na zwiedzanie Fortu Pulaskiego na drugi dzień nie było czasu, gdyż obiekt ten otwierany jest dopiero o 11 rano! No cóż, tu już pomału obowiązuje „południowe tempo życia”. Ale dzięki temu, mając trochę czasu, spotykamy się po drodze z kuzynką Wojtka – Moniką, która wraz z mężem zaprasza nas w Dania Beach (Floryda) na lunch w sklepie ....Bass Pro Shop znajdującym się w kompleksie handlowym  - Outdoor World. Wędkarze doskonale znają tą sieć sklepów, która jest rajem dla myśliwych, turystów a przede wszystkim wędkarzy. Nie muszę dodawać, że tylko stanowcza postawa naszych pań zmusiła nas, po dłuższym czasie buszowania w sklepie i zakupieniu paru „wędkarskich” świecidełek do dalszej drogi do Palm Bay.
    Tam, przez dwa dni jesteśmy gośćmi naszych przyjaciół – Małgosi i Zbyszka, którzy posiadają dom nad małym....osiedlowym stawem. W ramach „ćwiczeń”, łapiemy kilka ryb – white crappies (Pomoxis annularis), black crappies (Pomoxis nigromaculatus) i bluegil (Lepomis macrochirus ) a wypuszczonych powtórnie, które ze względu na swoją żarłoczność i dokarmianie przez Zbyszka, nie było trudno zwędkować. A wieczorem telefonicznie robimy rezerwacje ($60) na 25 kwietnia, na poranny (7:30am do 5pm) rejs na „party boat” (statek dla kilkudziesięciu wędkarzy) o wdzięcznej nazwie – Miss Cap Canaveral. Nasze panie niezbyt protestowały jako, że razem ze mną i Wojtkiem, zamiar wędkowania wyraził także nasz gospodarz – Zbyszek.
   „Ceremonia” okrętowania nieco inna niż w New Jersey. Najpierw odprawa na lądzie przez kapitana, a dopiero potem wchodzimy w kolejności rezerwacji, na statek gdzie na wewnętrznej stronie statku są przypisane każdemu numerki odpowiadające temu wylosowanemu.
    Na łowisko płyniemy około godziny. Bezchmurne niebo i ciepło stwarzały komfortowe warunki do wędkowania, choć jego rezultaty nie satysfakcjonowały nas absolutnie. Parę małych northern red snappers (Lutjanus campechanus), blacktail snappers (Lutjanus fulvus) i yellow tail snapers (Ocyurus chrysurus), na naszych sznurkach wyglądały mizernie jak na to pierwsze wędkowanie na Florydzie. Wszystkie northern red snappers „powróciły” do oceanu ze względu na okres ochronny. Niestety, kilkugodzinne wędkowanie, blisko brzegu, nie mogło się zakończyć inaczej.
    Ale za to mogłem oglądać godzinną „zabawę” jednego z wędkarzy który zahaczył ładnego crevalle jack (caranx hippos), a który splątał razem żyłki chyba z 10 wędkarzy. Kiedy już jeden z pomocników kapitana chciał go podebrać hakiem na długim trzonku, ryba zerwała się z haczyka i wpadła do wody. Na szczęście (dla wędkarza oczywiście a nie dla rybki) była tak słaba, że leżała na powierzchni oceanu i powtórne jej podebranie, zakończyło się sukcesem.
    To także podczas tego wędkowania mieliśmy wspaniałą okazję obserwować półgodzinną walkę innego wędkarza, który zaciął skutecznie wspaniałego jadalnego rekina – blacktip shark (Carcharhinus limbatus) – o wadze ponad 50 kg!  A ponieważ wędkowaliśmy na rafie więc nie mogło zabraknąć przedstwicielki muren, w tym przypadku - green moray (Gymnothorax funebris), którą pomocnik nie próbował nawet zdjąć z haka (mają trujący jad i ostre zęby) tylko natychmiast po wykonaniu zdjęcia, odciął żyłkę wędkarzowi który ją zahaczył.   A zwyczajem na tym rejsie było wywieszenie po powrocie do portu, zwędkowanych ryb (tych największych) na statku aby liczni gapowicze mogli sobie je obejrzeć, bo a nuż ktoś z nich się skusi na następny rejs?
   W ramach rekreacji na drugi dzień, wybieramy się wszyscy na plaże, gdzie my z Wojtkiem i Zbyszkiem, tak tylko dla treningu (nasze żony już machęły na nas, a raczej na naszą pasję – ręką), wędkujemy z plaży i chyba z lepszym efektem aniżeli ze statku.
    Następnego dnia (04-27-2013) z samego rana mkniemy już w kierunku Key West gdzie w maleńkiej miejscowości - Tavernier Key, mamy zarezerwowane kilka tygodni wcześniej – mieszkanie na czas pobytu w Key West. Oczywiście, zaraz po przybyciu wertujemy z Wojtkiem na interecie, ogłoszeniach przydrożnych a także w broszurach, propozycje wędkarskie. A jest ich mnóstwo bo przecież cały obszar wód otaczających ten zespół wysepek połączonych mostami, to istne Eldorado wędkarskie! Całe życie kręci się tutaj wokół atrakcji wodnych i wędkowania. Tak przynajmniej nam się wydaje. Sztuką jest tylko znalezienie dobrego statku pod dowództwem dobrego kapitana, który zna miejsca gdzie można zwędkować  ładne ryby. A z tym wyborem bywa różnie o czym przekonaliśmy się „na własnej skórze”.
    Nasze pierwsze wędkowanie na Key West, zaczynamy 28 kwietnia 6 godzinnym wędkowaniem wieczornym (7pm do 12:30am) na party boat ($45), który wypływał z miejscowości Islamorada. Niestety, mimo szumnie zapowiadanych w reklamie wędkowania na ładne snapery i groupery (niektóre z tych gatunków były jeszcze pod ochroną), wędkowanie okazuje się niewypałem. Parę małych groupers, yellowtail snapers oraz kilka nieznanych mi rybek – powędrowało z powrotem do wody.
    Chcąc nieco „udobruchać” nasze panie i mając na względzie dalsze wędkowania (z czego one sobie jeszcze nie zdawały sprawy), wybieramy się na następny dzień na statek z częściowo szklanym dnem (bottom glass charter) aby obejrzeć ekscytujące widoki rafy koralowej i kolorowych rybek w nich zamieszkujących. Na dużym statku pusto - zaledwie kilka osób! Czy kapitanowi nie chciało się płynąć zbyt daleko (oszczędnośc paliwa na turystach „jednorazowych”), czy też mieliśmy pecha tego dnia, bo ryb jak na lekarstwo a o wiele piekniejsze rafy widziałem snorkując na Karaibach. Także ładniejsze rybki mogę obserwować codziennie w ......akwarium mojej wnuczki – Karoliny!
    Kolejne wędkowanie planujemy na małej łódce zabierającej maksymalnie 6 wędkarzy (czarter boat). Nasze współtowarzyszki zrezygnowały ze stawiania nam „czynnego” oporu wiedząc, że i tak to nic nie pomoże, ale za to „wywalczyły” w zamian pobyt w sanatorium w Busku Zdroju, podczas wakacyjnego pobytu w Polsce.
    Tak więc datę wędkowania ustalamy na dzień 1 maja jako, że już w tym dniu można wędkować groupery. Pozostało nam tylko znaleźć dobrego kapitana i wolne miejsca. Decydujemy się na reklamujący się na przydrożnej tablicy ogłoszeniowej port „Robbie’s Marina”, znajdujący się także w Islamorada. Wracając po południu z małej i nieciekawej plaży, wstępujemy tam aby osobiście „zasiegnąć języka” i obejrzeć łódki. Ja optowałem za dużą nowoczesną łódką, ale Wojtek przekonał  mnie, aby zarezerwować mniej nowoczesną ale której kapitanem był Polak (rodem z Krakowa) o czym poinformował nas Mike - pomocnik kapitana. Cena $1100 za 7 godzin od łódki (nasza grupa liczyła 5 osób) była adekwatna do tego typu wypraw wędkarskich (offshore fishing) jaką płaciliśmy w innych stanach USA. Wpływ na rezerwację tej łódki miało i to, że kapitan zapewniał nas, iż dwie godziny wędkowania będzie przeznaczone na niezwykle smaczne i waleczne groupers (strzępiel – w języku polskim).   Już po dokonaniu rezerwacji zakupujemy małe wiadereczko martwych rybek aby nakarmić nimi .......słynne na Florydzie olbrzymie atlantic tarpon (Megalops atlanticus), a których tu w porcie było mnóstwo. Ich wagę oceniliśmy z Wojtkiem na kilkadziesiąt funtów. Niestety, można je tylko oglądać bo wędkowanie na nie w porcie jest absolutnie zabronione. Decydujemy się na karmienie ich tradycyjnym sposobem, rzucając rybki do wody. Po takim rzucie, w wodzie aż kotłowało się od nich. Nikt z nas nie był na tyle „odważny” aby karmić je sposobem zademonstrowanym nam przez pracownika sklepu wędkarskiego. Po położeniu się na podeście, trzymał on martwą rybkę za ogon w ustach. I do tej rybki błyskawicznie wyskakiwał tarpon połykając ją przed opadnięciem do wody. Niesamowite zjawisko, ale na taki sposób karmienia, nie dał się nikt z widzów namówić, zważywszy iż miał on na ręce ślady po obtartym naskórku przez tarpona, która złapała rybkę wraz z ręką. Na szczęście nie mają one tak ostrych zębów jak rekiny!
    Następnego dnia już o 6 rano jesteśmy w porcie Robbie’s Marina, gdzie witamy się z kapitanem Arturem. Ten około 40 letni mężczyzna, jako młody chłopak wyjechał z rodzicami z Polski a od kilkunastu lat oferuje usługi wędkarskie na Florydzie.
   Po póltoragodzinnym płynięciu na otwarty Ocean Atlantycki, rozpoczynamy wędkowanie metodą na troling - martwe rybki i sztuczna przynęta ciągnięta za łódką. Po 2 godzinach intensywnego „orania” oceanu, na pokładzie były tylko 2 blackfin tuna (Thunnus atlanticus). Niestety, kapitan ani pomocnik nie wyznaczyli kolejności wyciagania zaciętej ryby, więc musieliśmy z Wojtkiem użyć za każdym razem ostrej retoryki słów, aby trochę ostudzić zapał samolubnego amerykańskiego wędkarza, któremu się wyddawało, że tylko on jest na łódce a który pierwszy łapał wędkę na którą zacięła się ryba. Nie zawsze udawało się nam przekonać go o tym, ale takie samoluby, czasem zdarza mi się spotykać podczas wędkowania na troling
     Trzecie z rzędu branie przypadło mnie więc stałem na rufie w zasięgu wszystkich wędek. Wreszcie natrętny i jakże przyjemny dla ucha jazgod kołowrotka wyraźnie podniósł we mnie poziom andrealiny. Już po podcięciu i po silnym oporze ryby wiedziałem, że będzie to duży okaz. Po 15 minutowej walce, wywinięciu paru młynków nad wodą, piękna - 5 stóp i 7 inch mahi-mahi (Coryphaena hippurus) ląduje na pokładzie.
    Godzinę później kapitan namierza szkółkę mahi-mahi. Biorą wściekle, tuż koło łódki, za każdym zarzuceniem wędki uzbrojonej w mały morski kołowrotek (multiplicator), z żyłką 30 funtów wytrzymałości i nylonowy przypon z haczykiem bez ciężarka. Jako przynęty używamy kawałek kałamarnicy. Niestety, przypon o wytrzymałości 20 funtów, jest za słaby na te ryby z których wiele zrywa się podczas wyholowywania na pokład lub jeszcze w wodzie. Trwa to około 15 minut – istne szaleństwo. W ferworze „walki” docierają do mnie tylko okrzyki kapitana – „keep last fish in the water”! Nie wiedzieliśmy z Wojtkiem co to ma oznaczać. Dopiero kiedy ryby przestały żerować, kapitan wyjaśnił nam, że wędkarz który aktualnie holuje ostatnią rybę (a inni nie mają w tym czasie na haczykach zaciętej), nie powinien jej wyciągać dopóty ktoś inny nie zaczepi kolejnej. Ale skąd mogliśmy o tym wiedzieć! Toż powinien nam to wyjaśnić przed wypłynięciem w rejs bo dotychczas nigdy (!) nie zdażyło mi się takie niesamowite wędkowanie mahi-mahi które żerują w szkółce.
    Okrzyk kapitana za kolejną godzinę, powoduje, że ponownie łapiemy za wędki - te zarzucone na troling pomocnik szybko zwija. Na pokładzie co chwilę ląduje kolejna mahi-mahi. Już po chwili zaczyna brakować przynęty. Wieszam na haczyku jakieś nędzne resztki kałamarnicy i małży ale ryby i tak żerują jak szalone. Część znowu się zrywa, niektóre niewymiarowe trafiają za burtę. Pomocnik nie nadąża wiązać nowe haczyki – coś niesamowitego! Wędkujemy jak w transie, słysząc znowu okrzyk kapitana, aby ostatnią rybę na wędce nie wciągać do łodzi, bo wyciągnięcie ostatniej mahi-mahi, może spowodować odpłynięcie całej szkółki. Tym razem wiem co to znaczy. Po 20 minutowej walce, ryby tak jak nagle się pojawiły tak i nagle odpłynęły. Emocje opadły a na pokładzie istne pobojowisko ryb, krwi, resztek przynęt i kawałków pourywanych żyłek. Takie wędkowanie mahi-mahi zdarzyło mi się pierwszy raz podczas mojej wędkarskiej kariery i nigdy go pewnie nie zapomnę!
   Wspaniałe wędkowanie.
   W lodówkach mamy w sumie 47 (!) mahi-mahi (na 5 wędkarzy) a pewnie niewiele mniej zerwało się lub zostały wypuszczone jako niewymiarowe.  Limit ilościowy tej ryby to 10 sztuk na wędkarza.    Gwoli formalności podaję, że wędki na troling uzbrojone były w kołowrotki o ruchomej szpuli (multiplikatory) marki Shimano i Penn z plecionką o wytrzymałości 80 funtów. Na wędkowanie gropuperów, kapitan przeznaczył tylko 15 mniut bo.....zabrakło przynety!
    Wracamy więc do portu prawie równocześnie z dwoma innymi łódkami, ale każda z nich ma tylko 7-8 ryb! To jest właśnie różnica pomiędzy kapitanami. Dziękujemy Ci kapitanie!
     Dwa dni później wbrew logice (zważywszy, że był to rejs 4 godzinny tylko) ale chcący wykorzystać szansę wędkowania na Florydzie do „oporu”, dajemy się skusić na wędkowanie na rafie (dumnie to powiedziane), wybierając w tym celu kompanię Sea Dog Charter ($75+/-). Nazwa łódki brzmiąca dumnie  - Barracuda, nijak się miała do ....rezultatów wędkowania a szczególnie do gatunku ryb na które wędkowaliśmy.
     Łódką kierowali dwaj emerytowani kapitanowie, którzy potraktowali nas wraz z innymi jako początkujących wędkarzy. Ale chyba tylko ja z Wojtkiem znaliśmy dobrze „wędkarskie rzemiosło”, bo pozostali to tacy niedzielno-rodzinni wędkarze, dla których już samo wędkowanie małych rybek było wielkim przeżyciem. Łódka odłynęła zaledwie pół godziny od brzegu na stosunkowo płytką rafę (4-15 stóp), których jest tu bez liku. Na tej głębokości nie było więc mowy o zwędkowaniu jakichkolwiek większych okazów. Jedyną atrakcją było zahaczenie przez jednego z wędkarzy, wielkiego rekina, który przez pół godziny pozwalał sobie robić zdjęcia, aby potem jednym szarpnięciem zerwać żyłkę i zniknąć wśród koralowców obrastajacych rafy.
    Dziwny to był sposób wędkowania, bo zdejmować zwędkowane ryby z haczyków, mogli tylko ....obaj kapitanowie, tłomacząc to faktem iż niektóre z ryb mogą mieć trujący jad w kolcach pletw. Chyba mieli rację.
   Kiedy wracamy do portu, mamy z Wojtkiem zwędkowanych tylko kilka yellowtail snaper i mojego małego, ale wymiarowego groupera. A w porcie niespodzianka. Kiedy chcieliśmy odebrać z pojemnika nasze ryby, kapitan powiedział iż są one przeznaczone do.....wspólnego podziału na wszystkich uczestników, choć niektórzy z nich podczas wędkowania (szczególnie panie) zajęci byli piciem kawki, rozkoszowaniem się papieroskiem czy też pałaszowaniem kolejnych hamburgerów! Dobrze kapitanie, odpowiedzieliśmy nieco zbulwersowani. W takim razie my w tym podziale nie będziemy uczestniczyć! – wróciliśmy więc do domu bez ryby.
    Moja rada: na Florydzie lepiej zapłacić więcej za charter boat za wędkowanie daleko od brzegu (offshore fishing) aniżeli „bawić się” w wędkowanie blisko brzegu (inshore fishing) na małe rybki na party boat.
  A w następnym roku będziemy chcieli z Wojtkiem powędkować na Florydzie (już bez pań) na  atlantic tarpon, ale przed nami jeszcze listopadowe wędkowanie w Panamie – panie zapewniły, że na pewno bez nich. Skwapliwie to zaakceptowaliśmy!!
    Ponieważ do końca naszego pobytu pozostały tylko 2 dni, postanowiliśmy już więcej nie wędkować tylko towarzyszyć naszym żonom, które i tak już nie miały nadziei na naszą „poprawę”. I chyba jak zawsze (proszę nie powtarzać tego głośno żonom wędkarzy) miały rację bo kiedy 2 maja, jedziemy na jedną z nielicznych ładnych plaż - Bahia Honda State park ($10 za wstęp 4 osób i samochodu), znajdującą się w parku stanowym,  „na wszelki wypadek” zabieramy do samochodu nasze wędkarskie „skarby”.
     Po dwóch godzinach wylegiwania się na plaży i zażywania kąpieli w czystej wodzie, „dostajemy” przepustkę na krótkie wędkowanie z nieczynnego mostu o nazwie: Florida Keys Overseas Heritage Traill a znajdującym się kilka mil od naszej plaży. Na tym nieczynnym odcinku mostu (obok wybudowany jest nowy dla ruchu – Seven Mile Bridge) a przeznaczonym dla wędkarzy i spacerowiczów obiecujemy sobie solidne wędkowanie, tym bardziej, że wchodząc na most mijamy się z 2 wędkarzami wiozącymi na wózku dwa duże cubera snappers (Lutjanus cyanopterus).
   Trochę niepokoją nas ciemne burzowe chmury na horyzoncie ale mamy nadzieję, że nas ominą. Niestety, kiedy po 30 minutach są coraz bliżej i prawie nad naszymi głowami, zwijam szybko sprzęt i biegnę do samochodu do którego dopadam w początkowych strugach deszczu. Za parę minut przyszedł zrezygnowany Wojtek, który był  „nasączony” deszczówką , niczym przysłowiowa gąbka. Widać przyroda nas pokarała za nasze nadmierne wędkowanie a o którym praktycznie nie powinniśmy nawet zbytnio myśleć, tak jak obiecywaliśmy przed wyjazdem naszym paniom.
    Dwa dni później, w drodze do New Jersey, wstępujemy po kilkukrotnym błądzeniu do West Palm Beach, gdzie w Sailfish Marina, można oglądać podczas czyszczenia ryb, które zwędkowali wędkarze wracający z rejsu, piękne cravalle jack, walczące zaciekle o resztki wrzucanych ryb z pelikanami. Jest to widok dla wędkarzy tylko o „stalowych” nerwach, gdyż rybkom w porcie nie można ....zrobić najmniejszej krzywdy. Tylko fotografowanie. Ale widok stada ryb tego gatunku, robi duże wrażenie.
  Epilog:
  Dalsza droga minęła bez większych wrażeń i braku możliwości zwiedzenia Fortu Pulaskiego w Sawannah
    Kilka dni później, iedy rybki z Florydy spokojnie sobie „leżakowały” w zamrażarce, ja oddałem się błogiemu lenistwu przy telewizorze, pan listonosz „dostarczył” mi niespodziankę!! Mandat do zapłacenia za przekroczenie prędkości w stanie Deleware, podczas powrotnej drogi a zdażenia to (a jakże) uwidocznione zostało na dostarczonej do mandatu fotografii. Zapłaciłem, ale to nie odstraszy mnie od powtórnego wędkowania na Florydzie. Tym bardziej, że może unikniemy „serwowania” nam „pułapek” zastawianych przez niektórych kapitanów łodzi. Choć tak do końca, nie jestem tego całkowicie pewny, bo pod tym względem są ......niedościnionymi ekspertami! A naszym paniom dodatkowo obiecaliśmy następny raz, wyjazd na ciepłe plaże ale.....już bez żadnego wędkowania!! Tylko czy one w to uwierzą?
    Oczywście, obiecany pobyt w sanatorium w Busku Zdroju, w zamian za nasze wędkowanie na Florydzie – nasze panie skrzętnie wykorzystały!!
  MAHI-MAHI
     Ich prawidłowa nazwa to dolphin (Coryphaena hippurus), a inne potoczne nazwy tej ryby to: dorado lub dolphinfish. Mahi-mahi w języku hawajskim znaczy – bardzo mocna. Jest ona rybą słonowodną oraz wszędobylską i wędkować ją można na wielu akwenach. Na wschodnim wybrzeżu Ameryk można ją spotykać od stanu Massahusetts (północ USA) aż do południowych wybrzeży Morza Karaibskiego. Występuje także po zachodniej stronie obu Ameryk, na  Hawajach, ale też u południowych wybrzeży Azji.
    Małe ryby tego gatunku żyją w szkółkach. Natomiast duże osobniki żyją samotnie lub parami. Osobnik męski tego gatunku jest zazwyczaj większy od samicy. Dożywają one przeciętnie wieku 4-5 lat i osiągają średnią wagę około 15 kg, ale osobniki 16 -18 kilogramowe nie są rzadkością.
    Ryby te żerują przeważnie przy powierzchni wody w pobliżu dryfujących glonów, w szczególności brunatnic (wodorosty Morza Sargassowego), które są naturalnym schronieniem dla małych rybek. Oprócz tego w skład ich pokarmu wchodzą także: ryby latające, kraby, kałamarnice czy też skorupiaki. Są one także bardzo silne i szybkie (mogą osiągać szybkość nawet ponad 90 km (!) na godzinę). Smakosze oceniają walory jej mięsa jako znakomite i mogą być przyrządzane na różne sposoby.
    Charakteryzują się przepięknymi kolorami (żółty, niebieski, jasnozielony) z ciemnymi kropkami na całym ciele. W morskiej wodzie tuż pod powierzchnią, wydaje się jakby ich ciało było nafosforyzowane i świecące. Po wyciągnięciu z wody, barwy zmieniają się na szaro-zielony tracąc swój naturalny kolor.
 Angielskie jednostki miary używane w artykule:
     1 stopa = 12 inch = 30.48 cm
     1 inch = 2.54 cm
     1 funt = 0.454 kg

 May 2013
 Tekst: Józef Kołodziej
 Korekta: mgr Krystyna Sawa

Artykuł ten był drukowany w Tygodniku „PLUS” – kwietnia -2014 do lipca-2014 roku.
 Przedruk za zgodą redakcji Tygodnika „Plus”.
 www.tygodnikplus.com
 
OSTATNIE ARTYKUŁY: