Przygoda z Naturą

POLINEZYJSKIE ROZCZAROWANIE  

    Są takie wyjazdy na wyprawy wędkarskie, kiedy wydaje się, że czeka nas tam wędkarskie Eldorado. Tak też myślałem, kiedy dziesięć lat temu po raz pierwszy usłyszałem o Polinezji Francuskiej (P.F.) od mojego szefa w pracy, który spędził tam na wczasach 2 tygodnie.  Od razu spojrzałem na mapę, która utwierdziła mnie w przekonaniu, że jeżeli gdzieś jest wędkarski raj to musi być właśnie... tam. No, bo bezmiar kryształowo czystych wód, otaczających przepiękne wulkaniczne wyspy ze słynną Bora-Bora i otaczające ich atole, gwarantowały niejako „z urzędu” pełne sukcesy wędkarskie.  
Dlatego nie mogłem zrozumieć i nie rozumiem do dzisiaj... no, ale zostawiamy to na później.
  Kiedy parę lat później zapytałem mojego znajomego kapitana żeglugi jachtowej, Andrzeja Plewika (z olbrzymim dorobkiem żeglarskim) o najładniejsze miejsce na globie, bez wahania potwierdził, że Polinezja Francuska nie ma równych sobie. Wtedy w moich planach wędkarskich (ale i żeglarsko-turystycznych także) zapadła decyzja – muszę tam jechać! No może nie tylko na rybki, ale także z przyjaciółmi na wakacje życia. Tym razem wędkowanie postanowiłem potraktować tak „przy okazji”. I jak zwykle, wyjazd do tego wędkarskiego raju opóźnił się z wielu przyczyn o kolejnych kilka lat.
   Jest rok 2014, początek lutego. Wreszcie plany wyjazdu na Polinezję Francuską zaczynają przechodzić z fazy marzeń do ich realizacji. Ale nic nie jest tak proste jakby się wydawało na początku. Bo, mimo, że grupa urlopowiczów została skompletowana - w tym Wojtek (jedyna oprócz mnie dusza wędkarska), plan pobytu ustalony, a także sposób spędzenie tego urlopu (na katamaranie) to planowany termin wyjazdu (wrzesień 2014) musiał być przesunięty o... rok, gdyż w tym, wszystkie miejsca zostały zarezerwowane już kilka miesięcy wcześniej.   Wreszcie siedemnastego września, 2015 roku osiem osób chętnych przeżyć wakacje życia, stawiło się na lotnisku w Newark, skąd poprzez Los Angeles, Papeete (stolica Tahiti) mamy dotrzeć do Utuora na wyspie Raiatea gdzie „zaokrętujemy się” na czekający na nas katamaran (Catana 55), oczywiście z kapitanem Jackiem na pokładzie.
    My z Wojtkiem, dodatkowo oprócz bagażu, „taszczymy” niczym kulę u nogi, naszą ponadwymiarową tubę z wędkami. Na każdym lotnisku musimy ją nadawać, jako ponadwymiarowy bagaż i odbierać w innych miejscach a nie tam gdzie się odbiera „normalne” bagaże. A to dlatego, iż jeszcze długo przed naszym rejsem po Polinezji Francuskiej, dostaję informację od kapitana, że na jachcie nie ma żadnego sprzętu wędkarskiego (zależało nam głównie na wędkach), ale można pożyczyć wędki w lokalnej firmie czarterowej. Szybko jednak zrezygnowaliśmy z tej oferty po zapoznaniu się z ceną wynajmu, którą nie mogliśmy z Wojtkiem zaakceptować, a co dopiero nasze żony! Postanowiliśmy więc, mimo niedogodności, zabrać wędki i sprzęt wędkarski ze sobą. No, bo jak tu jechać tam, gdzie tyle wody, a w wodzie tyle rybek.
  Wtedy byliśmy jeszcze pełni optymizmu i w naszych wyobrażeniach już widzieliśmy te wspaniałe „game fish” (duże okazy) na naszych wędkach. Mimo, że jeszcze przed wyjazdem na ten rejs, kapitan uprzedzał nas o tym, iż na poprzednich rejsach kilku wędkarzy nie odniosło żadnych znaczących sukcesów wędkarskich, to nie za bardzo w te informacje wierzyliśmy "targając" swoje wędki na „koniec świata”. Kapitan wspomniał także o wędkarzu, który na zeszłorocznym rejsie, był tak wyposażony w sprzęt, że potrzebował około 2 godziny, aby wszystko zamontować i przygotować do wędkowania. A sprzęt miał najwyższej klasy, łącznie z echo sondą. Mimo to nie zwędkował praktycznie wiele. Ale i w tę informację nie uwierzyliśmy, bo jak zawsze byliśmy pełni optymizmu, więc takie uwagi do nas nie docierały. Także i w wiadomość, jaką przekazali nam uczestnicy rejsu przed nami. Ale z rozmowy z nimi, zorientowaliśmy się szybko, że to raczej wędkarze urlopowi, więc marzenie o dobrym wędkowaniu tkwiło w nas nadal.   Długa podróż z Los Angeles kończy się na lotnisku Faa w Papeete, stolicy Tahiti (gdzie zatrzymaliśmy się dwa dni), upłynął bezproblemowo. Podczas zwiedzania tego miasta, zaglądamy także do dużej hali targowej, gdzie oczywiście wypatrzyliśmy stoiska z rybkami. To nas utwierdziło, że na pewno coś ciekawego i dużo, zwędkujemy podczas tego rejsu.
   Jest takie przysłowie: „nie chwal dnia przed zachodem słońca...”. Mądrość tego przysłowia dośwAutor holuje barrakudeiadczyliśmy niestety my i to akurat w tym polinezyjskim raju. No, ale po kolei.
   O locie z Papeete do Utuora (na wyspie Raiatea), ze względu na duże opóźnienie, nocną porę lotu, usterki samolotu i paskudną pogodę („końcówka” burzy tropikalnej), wolałbym zapomnieć jak najszybciej. Ten artykuł udowadnia, że jednak niebiosa były dla nas łaskawe, choć poziom adrenaliny przekroczył chyba wszystkie dozwolone normy – te nielegalne też! Już w środku nocy, po dotarciu z lotniska do przystani jachtowej okrętujemy się na naszym katamaranie, gdzie czeka nas spotkanie z dziewiątą uczestniczką rejsu, Agatką z Kanady i 10 dni wspaniałych wakacji urozmaiconych wędkowaniem.
   Na szczęście (oczywiście dla mnie i Wojtka), nasze wędki dotarły razem z nami, więc pełni wędkarskiego optymizmu, czekamy na wędkowanie na Polinezji Francuskiej, które wydawało się nam wtedy bardzo obiecująco. Ale niestety, tylko wtedy. Nasza wędkarska cierpliwość została wystawiona na trudną próbę, już w pierwszym dniu pobytu, który przeznaczamy na zaopatrzenie żywnościowe (bardzo drogie), „rozrywkowe - procentowe” (jeszcze droższe i ze słabym wyborem), uzupełnieniu paliwa, wody i wysłuchaniu uwag kapitana, który zaznajomił nas z programem wycieczki. Obiecał nam wędkarzom, że będzie się starał płynąć (dostosowując prędkość katamaranu do metody trolingowej) tak, abyśmy mogli powędkować podczas żeglowania pomiędzy wyspami.
   Wreszcie po porannym śniadaniu, wypływamy 20 września w kierunku Bora-Bora. Moje i Wojtka wędki, uzbrojone w sztuczne przynęty, rozpoczęły penetracje tych krystalicznie czystych wód, (ubarwionych ręką natury w niesamowicie piękne kolory błękitu, seledynu i granatowego odcienia głębszych partii wody), otaczających atole i wyspy Polinezji Francuskiej. Piękno tego zakątka trudno opisać w kilku zdaniach i całkowicie zgadzam się z opinią tych, którzy tu byli, że jest to raj na ziemi, choć dla tubylców to przede wszystkim miejsce, gdzie trzeba walczyć o codzienny byt.
   Wędkujemy metodą trolingową, ale po kilku godzinach rejsu przed dopłynięciem do Bora-Bora, niestety - z mizernym wynikiem gdyż mGreat barracuda autora kolo wyspy Tahaaój mały yellowtail snapper (Ocyurus chrysurus) i Wojtka także mała Little tunny (Euthynnus alletteratus) nie mogły spełnić naszych wędkarskich marzeń. Bo przecież my czekaliśmy na taaaaaką rybę. Pocieszamy się, że przed nami jeszcze kilka dni wędkowania. Także i nocy oczywiście. Przed nocą na kotwicowisku zarzucamy nasze zestawy uzbrojone w kilku uncjowe ciężarki i haczyki z kawałkami martwych ryb, prosto na dno oceanu na głębokość około 45 – 50 stóp, tuż koło katamaranu. Ufni w niezawodność sprzętu i niezbyt przekonani (podstawowy wędkarski błąd) o możliwości wędkowania nocą z gruntu na kawałki martwych rybek (uprzednio zakupionych w sklepie w Utuora), po opóźnionej kolacji, zasypiamy w swoich kojach.
   Noc bardzo ciepła, więc jeden z uczestników rejsu - Witek (mający pojęcie o wędkarstwie takie jak ja o astronomii – choć nie jego to wina), postanawia spać w mesie (pomieszczenie gościnne obok kuchni) przy otwartych drzwiach na pokład. W środku nocy obudził go jazgot kołowrotka spowodowany wysnuwaną gwałtownie żyłką przez zaciętą rybę.
   Ufny w naszą wędkarską czujność i przekonany, że ja śpię w kokpicie (na zewnątrz), przekręcił się na drugi bok i na pewno nie śniły mu się ryby. Nasza czujność też niestety spała, więc rano pozostałDruga Little tunny Wojtka kolo Bora Borao mi tylko zwinąć kilkaset jardów wysnutej plecionki, bez zestawu (haczyk, ciężarek i przypon) urwanego przez rybę. Nieco zły na siebie postanawiam, że wieczorami bardziej się „przyłożę” do nocnego wędkowania, zachęcony wydarzeniem minionej nocy.
   Rankiem, 21 września, kierujemy się w kierunku małego Motu To’opua, gdzie i w jej pobliżu rozkoszujemy się kąpielą w cieplutkich wodach atolu, podziwiając jego piękny podwodny świat – królestwo bajecznych kształtów różnokolorowych korali a także kolorowych rybek i dużych płaszczek, do których mamy należyty respekt.   Wieczorem, żeby nie stracić ewentualnie nocnych brań, postanawiam spać na zewnątrz katamaranu, w kokpicie, aby być blisko wędek. I tak już będę spał do końca rejsu. Tym razem w nocy nie było żadnego brania, a następnego ranka, 22 września po zatankowaniu wody, wyruszamy w dalszy rejs po P.F.
   Po drodze, Jacek (kapitan) daje nam okazję na zwędkowanie rybek żeglując wolno w atolu wzdłuż wewnętrznej strony rafy gdzie spora głębokość (100 +/- stóp) pozwala na szansę zwędkowania rybek. Niestety, ale tylko jedna dała się Wojtkowi namówić (red grouper - Epinephelus morio) na „opuszczenie” cieplutkiej wody, bo ze względu na kamieniste dno, często rwaliśmy zestawy. Jednak z powodu bliskości rafy koralowej i fali przyboju, nie mogliśmy stanąć na kotwicy, choć wtedy prawdopodobieństwo na zwędkowanie rybek byłaby znacznie większe. Ale ze względu na bezpieczeństwo, nie mogliśmy nalegać na to u kapitana.
  Po tym krótkim wędkowaniu, płyniemy na żaglach (wiatr nam chwilowo sprzyjał) na kolejną wyspę (około 25 MM od Bora-Bora). Przed nami bajecznie kolorowe wody Oceanu Spokojnego i przyjemny 6 godzinny rejs w kierunku widniejącej na horyzoncie wyspy Maupiti, do której jako pierwszy Europejczyk, przybył Duńczyk, Jacob Roggeven w 1722 roku. Rozkoszując się polinezyjskim rajem, nie zapominamy po drodze oczywiście ustawić zestawy wędkarskie na troling gdzie na końcu żyłek, nasze bajecznie kolorowe sztuczne przynęty, bezskutecznie wabią rybki w drodze na Maupiti, na której spędzamy resztę dnia.
   Tym razem późnym wieczorem, następuje wreszcie tak bardzo przeze mnie oczekiwane potężne branie, charakteryzujące się gwałtownym ugięciem szczytówki na mojej morskiej wędce i szybko odwijającej się lince na multiplikatorze (morski kołowrotek o ruchomej szpuli). Szybkie podcięcie i... wreszcie rozpoczęła się prawie godzinna walka z rybą, której to akcji kibicowali wszyscy uczestnicy. Byłem przekonany, że to jakiś duży tuńczyk a w najgorszym razie, rekin – byłoby się czym pochwalić. Moje rozczarowanie było ogromne kiedy wreszcie z wody wynurza się zmęczona... common stingray (Dasyatis pastinaca)!!! Co za pech!! Odcinam więc przypon z haczykiem i ryba znika wolno i zapewne bardzo zadowolona (w przeciwieństwie do mnie) w ciemno-granatowej toni wód Oceanu Spokojnego.   Piękno, które otacza nas w tym polinezyjskim raju, nie pozwala nam na długie wylegiwanie się w kabinach (odeśpimy po powrocie), więc po wczesnym śniadaniu płyniemy 23 września pontonem na płytkie miejsce na rafie znane dobrze kapitanowi, gdzie snorkując możemy oglądać płaszczki. Nie udało się nam „spotkać” ich zbyt dużo (zaledwie 3), ale za to Ewie udało się zobaczyć pięknego groupera (nie zidentyfikowany przez nią gatunek), jak zawsze majestatycznie i wolno płynącego u podnóża małej rafy koralowej. A już wczesnym popołudniem wracamy na Bora-Bora, próbując po drodze „popłoszyć” trochę rybki. Niestety, ale żadna nie dała się „namówić” na nasze sztuczne, lecz za to bardzo kolorowe smakołyki. Trudno przecież za sukces nazwać zwędkowaną przez Wojtka rybę zwaną marlin sucker (Remora osteochir). Ryba ta, przyczepia się przyssawką, którą ma na głowie, do większych ryb. Ten akurat gatunek upodobał sobie marliny i sailfish (żaglice), ale także żółwie i inne wielkie ryby, do których się najczęściej przysysa, odżywiając się ich skórnymi pasożytami, ale czasem odrywa się, aby schwytać małe rybki lub skorupiaki. Nie mieliśmy zamiaru ją konsumować, więc czym prędzej powędrowała z powrotem do oceanu.
   Rankiem 24 września, płyniemy dookoła Bora-Bora, podziwiając oszałamiające widoki, jakie odkrywa przed nami ta słynna na całym świecie polinezyjska wyspa – mekka turystów z bardzo wielu krajów na całym świecie.   A po południu, płyniemy na małą bezludną wysepkę w pobliżu Bora-Bora gdzie czas przed posiłkiem w jedynej tu restauracyjce, wykorzystujemy na oglądanie rekinów w małej odgrodzonej zatoczce, które są atrakcją tej tego miejsca. Na kąpiel w tej zatoczce z rekinami... jakoś nikt nie miał ochoty, mimo zapewnień właścicielki restauracji o ich pogodnym i przyjacielskim usposobieniu do turystów – uwierzyłem jej na słowo. Jest odpływ, więc uwagę naszą przykuwają pochylone sylwetki kilkorga tubylców z innych wysp, brodzących w płytkiej wodzie. To ludzie zarabiający na zbieraniu krabów, które oferuje im dobroczynna matka natura. Na noc zostajemy na wodach tej wysepki, a nocna „zasadzka” na rybki nie przyniosła spodziewanych efektów, mimo że spałem na pokładzie i pilnie „nasłuchiwałem” grzechotki kołowrotka. Choć tak trochę bez przekonania na sukces za sprawą oczywiście... Morfeusza, który tu na Polinezji rządzi niepodzielnie na pokładach jachtów.
   Kolejny dzień (25 wrzesień) na P.F. był nieco łaskawszy dla mnie i Wojtka, bo w drodze z Bora-Bora na kolejną cud-wysepkę – Taha’a, Wojtek zwędkował drugą podczas tego rejsu Little tunny (Euthynnus alletteratus), zwana także - false albacore. Ja natomiast wyholowałem 25 inch długości great barracuda (Sphyraena barracuda). Wszakże kulinarne walory tych ryb są niezbyt atrakcyjne a ich wielkość, na pewno nie były naszym wędkarskim marzeniem, ale... cieszyliśmy się mimo wszystko.
   Wieczorem, w małej zatoczce przy tej wysepce, czekały nas wędkarzy niesamowite emocje. Nasze wędki już od zmroku, z kawałkami przynęty na haczykach, czekały na rybki. Tuż przed 9 wieczorem, gwałtowne branie na wędce Wojtka, „terkot” kołowrotka i bardzo szybkie wysnuwanie żyłki mimo oporu ustawionego hamulca, zapowiadały wielkie emocje wędkarskie. Holowanie tej ryby to taka „mała dramaturgia wędkarska”, bo podczas walki z nią, plecionka na Wojtka kołowrotku, poplątała się na tyle solidnie, iż dalsze holowanie odbywało się przez nawijanie jej na rękę Wojtka owiniętą w ręcznik a potem na pustą szpulę po żyłce.
    Na szczęście ryba była już dosyć zmęczona, więc po kolejnych 30 minutach z toni tuż przy katamaranie wynurzyło się cielsko ponda 30 funtowego black tip shark (Carcharhinus limbatus). Niestety, ale próba wyciągnięcia go na podest katamaranu, za pomocą haka, nie powiodła się a nagłe zerwanie plecionki i nasze wielkie rozczarowanie takim zakończeniem było oznaką, że tym razem zwyciężyła ryba nie dając nawet szans na „pozowanie” do fotografii.   Jak pech to pech, widocznie to idzie w parze, bo pół godziny później, Wojtek wyholował blisko katamaranu, kolejnego tego samego gatunku rekina.
    Kiedy wydawało się, że sytuacja jest na tyle opanowana iż można pokusić się o wyciągnięcie go na podest, i kiedy na szczęście Witek zdążył zrobić jedno zdjęcie, rekin dał nura pod katamaran. Próba wyciągnięcia go nie dała rezultatu gdyż wyglądało na to, iż plecionka nawinęła się na śrubę. Nie chcąc zerwać ryby (po kilkukrotnych próbach wyciągnięcia go spod łódki), Wojtek decyduje zostawić go na wędce (poluzowawszy bardziej hamulec) do rana.   Poranne oględziny krystalicznie przezroczystej wody, w której nie dostrzegliśmy żadnego rekina, upewniły nas, że prawdopodobnie urwał plecionkę (sztywno zahaczoną o śrubę) i popłynął w „siną dal. Gdyby był w dalszym ciągu na wędce, to musielibyśmy go widzieć.
  Wojtek delikatnie więc próbuje nawijać plecionkę na kołowrotek. Nie stawia ona żadnego oporu, co oznacza koniec marzeń. No cóż, takie są uroki wędkarstwa i zawsze się z tym trzeba pogodzić, bo my walczymy, aby ryby wyciągać z wody, a one walczą o... życie.
   Te rekiny przyniosły chyba nam pecha, bo przez kolejne dwa dni 26 i 27 września na naszych wędkach kompletna bryndza, nawet w nocy. Ale za to snorkowanie między dwoma motu, w pobliżu wyspy Taha’a to coś, czego można doświadczyć tylko w polinezyjskim raju. Wobec fali przyboju z jednej strony wąskiej „cieśniny-rzeki”, woda płynie między tymi motu a my dajemy się ponieść jej wolnemu prądowi, podziwiając w niezbyt głębokiej wodzie (około 3 do 5 stóp) przepiękne koralowce tuż pod nami oraz całe roje niezwykle kolorowych tropikalnych rybek. Widoki zapierające dech w piersiach.
   Na osłodę, oglądamy na Taha’a plantacje wanilii słuchając niesamowicie ciekawego wykładu właściciela o jej uprawianiu.
  Późnym popołudniem 27 września, dopływamy do kolejnej wyspy Polinezji Francuskiej, Huahine, chyba jednej z najładniejszych na Polinezji, choć trudne jest porównywanie tych niezmiernie pięknych, obleczonych w tropikalną szatę, wysp powulkanicznych. To tutaj także, możemy oglądać podczas zwiedzania wyspy następnego dnia 28 września, karmienie węgorzy przez właścicielkę tej hodowli.
   Wędkarska noc mija bez żadnych emocji - rybki się chyba na nas obraziły, a rano 29 września kurs na Raiatea. Nadzieja wędkarska odżyła na nowo, kiedy wkrótce po wypłynięciu z Huahine, Wojtek „zalicza” małą spanish mackerel (Scomberomorus maculatus). Niestety. Godzinę później, Neptun się na nas trochę pogniewał, bo duża siła wiatru w żaglach przyśpiesza naszą prędkość do około 10 – 11 węzłów, co zmusza nas do zwinięcia wędek. Jak się potem okazało, była to ostatnia rybka zwędkowana podczas tego pamiętnego rejsu. Ale wówczas o tym nie wiedzieliśmy i ciągle mieliśmy nadzieję na lepsze wyniki.   Po południu dobijamy do Raiatea, gdzie w zatoce Fa’aroa Bay, cumujemy przy bojce na noc.
   To w Raiatea wieczorem w restauracji, rozmawiamy z lokalnym przewodnikiem wędkarskim, który oferuje nam wyjazd na wędkowanie za granicą rafy okalającej wyspę. Bo tylko tam, potwierdza nasze przypuszczenia, można zwędkować naprawdę duże ryby. Ale niestety, musimy zrezygnować, bo przecież nie możemy ze względów czasowych, „burzyć” planu wycieczkowego innym uczestnikom z powodu naszych wędkarskich „zachcianek”. A szkoda! Bo było nam niezmiernie żal odmówienia takiej i jedynej okazji wędkowania z przewodnikiem na Polinezji Francuskiej. Być może nigdy się ona nie nadarzy powtórnie.
   Choć następnego dnia, 30 września kompletna wędkarska bryndza, to krótki rejs do hodowli pereł, znajdującej się na otwartym morzu na granicy podwodnego klifu koralowego, wynagradza nam niepowodzenie wędkarskie tego dnia.
   Niezwykle ciekawy sposób hodowli pereł pod powierzchnią oceanu w krystalicznie czystej wodzie (wymóg sukcesu w hodowli pereł), oglądanej przez maskę do snorkowania oraz podziwianie orgii barw i kształtów podwodnych korali na koralowej rafie, wśród których pływały ławice tropikalnych rybek, pozostawia niezapomniane wrażenie. Trudno było nam pożegnać się z tym podwodnym rajem.
   Niestety czas mija nieubłaganie i po powrocie z wizyty w hodowli pereł, pakujemy swoje wędkarskie „klamory” do toreb a wędki do tuby, z którą będziemy powtórnie „siłować się” na lotniskach w drodze powrotnej.   Wieczorem, pożegnalna kolacja na katamaranie, podczas której Ela i Ewa przygotowały wspaniale (jako żony wędkarzy nie miały z tym problemu) rybki, które zwędkowaliśmy podczas tego rejsu. Niezbyt dużo, ale wystarczyło dla wszystkich - wraz z dokładką.
   No cóż, nie było to może oszałamiające wędkowanie ze względu na małe i mało zwędkowanych ryb, ale sceneria, w jakiej wędkowaliśmy podczas rejsu po polinezyjskim raju, zatarła szybko to polinezyjskie rozczarowanie i tylko ona przypomina mi o tej pięknej cząstce mojej wędkarskiej włóczęgi za rybkami po wielu akwenach świata.   I tylko jak czytam, że w wodach otaczających wyspy Polinezji Francuskiej, żyje około 1300 gatunków ryb to nie mogę się „opędzić” od ciągle jeszcze towarzyszącego mi wędkarskiego „kaca”.

Angielskie jednostki miary używane w artykule:
    1 stopa = 12 inch = 30.48 cm
    1 inch = 2.54 cm
    1 funt (lbs) = 0.454 kg
    1 mila morska = 1852 m
    1 węzeł = 1 nm/h (mila morska na godzinę) = 1,852 km/h  
    
 Październik 2015
 Tekst: Józef Kołodziej
 Korekta: mgr Krystyna Sawa

 Artykuł ten był drukowany w Tygodniku „PLUS” –  w marcu i kwietniu - 2016 roku..
 Przedruk za zgodą redakcji Tygodnika „Plus”.
 www.tygodnikplus.com
 
OSTATNIE ARTYKUŁY:

Barakudy z Bahamas
Wędkowanie na Wyspach...
W Pogoni za Makrelą
Długi Łososiowy Szlak
Halibuty z Alaski
Tęczaki z Lake Erie
Szczupaki z Lake Champlain
Dorsze z Massachusetts
Wędkowanie na Gulf Stream
Barakudy z Meksyku
Wędkowanie w Trókącie Ber..
Wędkowanie w Kostaryce
Fluke z New Jersey - USA
Wędkowanie na Kubie
Wędkowanie Tautog - USA
Zimne wędkowania - USA
Królewska Ryba - Łosoś
Wybrzeże Tuńczyków...
Wędkowanie w Polsce-2013
Wędkowanie - Floryda-2013
Black Sea Bass - 2010
Zbiornik Maziarnia - PL 2014
Haddock - N .H . -2013 - USA
Tilefish z Atlantyku-2017-USA
Łosoś z N.Y. State - USA-2017
Wędkowanie Na Wielkim.....
Polinezyjskie Rozczarowanie
Wędkarski pech-Ontario 2016
Wędkowanie w Norwegii 2017
Thousand Island- 2016
Wedko. w Bieszczadach 2014
Wędkowa. na Hawajach - 2014
Wędkowanie - Tuńczyki-2022
Wędkowanie w Norwegii 2015
Wędkowanie na Antiqua-2017