
Józef Kołodziej
DO
TRZECH RAZY SZTUKA
Mądrością polskich przysłów jest to, że oparte na wielowiekowej tradycji,
spełniają się w 100%, czego dowodem jest tytuł (a raczej treść) tego
artykułu.
Moje życie jest wypełnine wędkarstwem w 50 procentach – to moje
zdanie.
Moja żona Ewa, twierdzi, że w 99 procentach
(1 procent można poddać pod dyskusję). Ten spór mogłyby rozstrzygnąć
rybki, ale one boją się mnie (co zrozumiałe), bo mogę je wyłapać. Ale
boją się także żony, bo mogłaby je usmażyć na patrelni (w ciepłym oleju)
w razie niekorzystnego dla niej werdyktu. Sytuacja patowa – nie do
roztrzygnięcia.
Ale wróćmy do tem

atu.
Zaletą mojej żony jest to, iż uwielbia wodę w każdej postaci a raczej
akwenie (w wannie też). Dlatego już od paru lat spędzamy dwa, trzy
miesiące na Florydzie, która otoczona wodami Atlantyku od wschodu,
Morzem Karaibskim od południa i Zatoką Meksykańską od zachodu, dostarcza
wędkarzom wiele emocji podczas wyjazdu na rybki. Istne Eldorado!
Ale trzeba wiedzieć kiedy i z jakim kapitanem się wypływa, bo
niektórzy z nich niezbyt dobrze wywiązują się ze swoich obowiązków o
czym autor tego artykułu przekonał się wielokrotnie. A już regułą jest „wyłudzanie”
napiwków (przez pomocników kapitana) o których nic nie jest wspomniane
podczas dokonywania rezerwacji. Tak więc w tym roku już pod koniec
marca, „ meldujemy” się na Florydzie (w Punta Gorda), odwiedzając po
drodze zamieszkałych w tym stanie Alinkę i Andrzeja (w Spring Hill) oraz
Iwonę i Pawła (w New Port Richy). Chociaż obaj przyjaciele to raczej „niedzielni
wędkarze”, to tym razem bardzo chętnie potwierdzili, że wraz żonami
przyjadą do nas, skąd popłyniemy na wspólny wyjazd (no, no – żony
zostały w domowych pieleszach) na ryby z portu w Naples w dniu 14
kwietnia.
Dokonuję więc rezerwacji na
ośmiogodzinny wędkarski rejs dla nas trojga. Ucieszyło mnie to, że
statek zabiera maksymalnie 25 wędkarzy, ale po obejrzeniu go dzień
wsześniej w porcie, mój entuzjazm nieco osłabł, bo statek był mały a
wobec silnego wiatru wiejącego od kilku dni, rejs mógł zostać odwołany.
I tak się stało. Mimo, że do końca miałem nadzieję na to, że jednak
popłyniemy, to dwa dni przed terminem, dostaję informacje o
unieważnieniu tego rejsu.
No cóż, pomyślałem sobie – trzeba przymierzyć się do drugiego „podejścia”
ale Andrzej z Pawłem nie mogli popłynąć w następnym terminie.
Postanowiłem w takim razie zarezerwować rejs sześciogodzinny w dniu 21
kwietnia (od 8 a.m. do 2 p.m.). Tak się dobrze złożyło, że dwa dni po
wyjeżdzie naszych przyjaciół, będziemy gościć córkę Aleksandrę z mężem
Tomem, oraz ich dwóch synów – Christiana i Benjamina. Obaj wnukowie
bardzo lubią wędkować więc postanowiłem popłynąć ze starszym –
Christianem, któremu wcześniej obiecałem wspólne wędkowanie na Florydzie.
Teraz codziennie obserwowałem pogodę w rejonie przyszłego wędkowania.
Ze słońcem nie było problemu – wypełniało swoją wędrówkę po nieboskłonie
sumiennie. Natomiast wiatr wiejący z prędkośią 9 – 12 knots, nie
gwarantował zrealizowania rejsu. Oczywiście dla większych statków, ta
prędkość nie stanowiłaby problemów, ale dla naszej łajby, mogłaby to być
przeszkoda nie do pokonania. Odetchnąłem z ulgą kiedy dzień przed
terminem (20 kwiecień), otrzymuję potwierdzenie popłynięcia na rybki w
terminie choć, wyjazd został p

rzesunięty
z 8 a.m. na 10 a.m. Trochę mnie to lekko zaniepokoiło, gdyż oznaczało
to, że wiatr zmienia często prędkość w zależności od pory dnia.
Ale resztki obaw ulotniły się, kiedy owego ranka (21 kwiecień) „zaokrętowaliśmy
się” na pokład. Ale w momencie o 10 a.m. odpłynęliśmy od nadbrzeża,
kierując się kanałami w kierunku wód Zatoki Meksykańskiej, moje resztki
obaw ulotniły się wraz z lekko wiejącym wiatrem. Już widziałem oczyma
wyobraźni dorodne ryby wędkowane przeze mnie jak i Christiana. Ale
zapomniałem o innym polskim przysłowiu – „nie chwal dnia przed zachodem
słońca”, które dokładnie się w tym dniu sprawdziło.
Przed nami około 30 - 50 mil do miejsca gdzie będziemy wędkować. Nasza
łajba potrzebowałaby około 2.0 - 2.5 godzin, aby tam dotrzeć.
Po niespełna 45 minutach prędkość wiatru wyraźnie wzrasta a na
wierzchołkach fal pojawiają się pierwsze białe grzywacze.
Po godzinie i 10 minutach statek zatrzymuje się a kapitan ogłasza, że
musimy wracać do portu (i to szybko) bo w rejonie planowanego wędkowania,
siła wiatru jest na tyle duża (powyżej 20 knots), że wędkowanie jest
niemożliwe a i niebezpieczne.
W powrotnej drodze zapytałem jednego z pomocników kapitana, dlaczego
wogóle wypłynęliśmy z portu w obliczu niepewnej pogody? Dlaczego ten
rejs nie został dzień wcześniej unieważniony?
Jego szczera odpowiedź mnie zaskoczyła. Powiedział mi, że kapitan
sugerował właścicielowi, aby odwołać ten rejs ze względu na niepewną
pogodę (silny wiatr), ale właściciel rozkazał mu, aby popłynął. Jak sie
to skończyło – opisałem powyżej.
Po powrocie do domu, pomyślałem sobie – do trzech razy sztuka,
rezerwując nocny, dwunastogodzinny wędkarski rejs na dzień 2 maja, 2025
po uprzedniej obserwacji pogody – zapowiadała się bez silnego wiatru.
Tym razem wypływać bedziemy z miasteczka Madeira Beach (blisko St.
Patersburg) o 7 p.m. a powrót jest planowany o 7 a.m. następnego dnia.
Przed wejściem na pokład, upewniłem się, że nie mam z sobą banana, bo
żaden kapitan nie wpuści pasażera na poklad z bananem, co zaznacz

one
jest na tablicy przed wejściem na pokład. Odległość do łowiska to około
25 do 35 mil. W rezerwacji obiecane jest 7 do 9 godzin wędkowania.
Niestety, ale nasza łajba (mająca czasy świetności za sobą) potrzebowała
trzech (!) godzin aby dotrzeć do miejsca wędkowania. Czyli na wędkowanie
pozostało nie więcej jak 6 godzin nie wliczając w to czas na zmianę
miejsc na łowisku i ustawienie statku na kotwicy. Jakoś to
przetrawiłem, mając w perspektywie ładne okazy ryb, czekające na mnie w
wodzie.
Przez pierwsze trzy godziny, sama drobnica i kilka zerwanych z haczyka
większych ryb. Wreszcie kilkanaście minut później, ładny mangrove snaper
(oceniany przeze mnie na 4 – 5 lbs, został skutecznie wyholowany (choć
niechętnie z jego strony) na pokład.
Pomyślałem sobie, że teraz już będzie lepiej. I było, ale troszkę pechowo,
bo godzinę później czuję bardzo duży opór ryby na wędce. Po piętnastu
minutach holowania, ryba wylądowała na pokładzie. Oceniona przez
pomocnika kapitana na około 10– 12 lbs, po zrobieniu fotki, powędrowała
z powrotem do wody. Miałem pecha bo to był gag grouper, który w tym
czasie był pod ochroną.
Kilkanaście minut później, historia się powtarza bo kolejny gag grouper
zostaje przeze mnie wyholowany na pokład.Tym razem nieco mniejszy ale
też „powędrował” (ku jego zadowoleniu) do wody.
Do trzech razy sztuka, pomyślałem sobie mając nadzieję na zwędkowanie
dużej rybki i nie będącej pod ochroną.
Po dalszej godzinie, moje marzenie się spełniło, kiedy mocno wygięta
wędka zapowiadała dużą rybę. I była, ale wyholowany po 5 minutach red
grouper, nie osiągnął tym razem właściwego wymiaru. Pozował do
fotografii spokojnie, wiedząc zapewne, że za chwilę powędruje do wody.
Kolejnej szansy już nie dostałem, ale doszedłem do wniosku, że jednak
polskie przysłowia się spełniają. Szkoda tylko, że akurat podczas mojego
wędkowania na Florydzie.
Ale może za rok, to przysłowie nie będzie przynosiło mi pecha?
Tekst i foto:
Józef Kołodziej
Przygodaznatura.com
Korekta: Krystyna Sawa