Przygoda z Naturą

MARATON BIESZCZADZKI - 2015

   "Anioły są całe zielone, zwłaszcza te w Bieszczadach." Taaaaak...pakowanie torby na wyjazd w Bieszczady nie mogło odbyć się bez Starego Dobrego Małżeństwa a także zespołu KSU… nastrój Bieszczadzki kipiał uszami, butami, żelami energetycznymi i w ogóle jakoś tak w domu pachniało. Przygodą? Wyzwaniem? Przede wszystkim wyobrażaniem.
   Tak się dziwnie złożyło, że przeżyłem 35 lat i nigdy nie byłem w Bieszczadach...wstyd się przyznać ale tak się właśnie poskładało. Szkolne wycieczki woziły nas od zawsze do Zakopca, po szkole zaczął się wir pracy, później rodzina… nigdy z Bieszczadami po drodze nie miałem. Oczywiście znałem je, szczególnie z turystycznych piosenek, zdjęć i opowiadań znajomych.
    I tak lizałem ten cukierek w papierku przez tyle lat...
    Przygodę z bieganiem zacząłem dosyć niedawno ale wciągnęło mnie bez opamiętania. Pierwsze starty, dystans maratonu i od początku miałem przeczucie, że bieganie po płaskim i asfalcie to nie moja bajka. W rodzinnym Sandomierzu górek nie brakuje, więc treningi zawsze odbywałem po możliwie najbardziej zróżnicowanym terenie. Gdzieś krąży nawet taki tekst, że Sandomierz leży na siedmiu wzgórzach, jak Rzym. I tak apetyt rósł z treningu na trening a nogi błagały o prawdziwe góry. Po Maratonie Beskidy w listopadzie 2014 wiedziałem już, jak i gdzie chcę startować.
   Gdy tylko rozpoczęły się zapisy na Zimowy Maraton Bieszczadzki już w pierwszych godzinach byliśmy na liście startowej. Wraz z kolegą i partnerem treningowym Michałem odliczaliśmy dni do startu. Oczywiście przy okazji odliczaliśmy dni do losowania udziału w Biegu Rzeźnika, do którego oczywiście również 02-Dane techniczne biegusię zgłosiliśmy.
   Kilka tygodni przed imprezą zadzwoniłem do Centrum Informacji w Cisnej i po wykonaniu 2 telefonów mieliśmy zarezerwowany nocleg. Pozostało tylko czekać i przygotowywać się do biegu. Dzięki stronie maratonu na Facebooku okazało się, że z Sandomierza wyruszymy w 5 osobowym składzie! Wspaniale! Rozpoczęliśmy nawet wspólne treningi a dzięki pasji biegania zostaliśmy grupą dobrych znajomych. Jednak nie takie "internety" straszne jak je malują!
   W końcu nadszedł dzień wyjazdu
   Spotykamy się w umówionym miejscu w deszczowe sobotnie południe. Pogoda nie nastraja optymizmem, ale każdy w głowie ma zdjęcia białych Bieszczad zamieszczane na Facebook przez organizatorów. Będzie pięknie!! Bankowo!
   Droga mokra, wycieraczki pracują przez całą drogę. Michał jedzie ostrożnie, bo "gwiazdorzenie" nam nie w głowie. Każdy uśmiechnięty od ucha do ucha i mimo, że śniegu ani grama za oknem a nawigacja o końcu trasy nawet się nie zająknie, to wyczuwamy unoszące się w aucie podniecenie i endorfiny. Wreszcie po ponad 4 godzinach jazdy dojeżdżamy do Cisnej. "Cel został osiągnięty" melduje Navi-a, my pakujemy się do pierwszego spożywczaka po zakupy i elektrolity z naklejką "Bies-Czadowe". Jak się później okazuje wyborne! Trzeba wziąć do domu więcej, koniecznie.
   Wokół otaczają nas biegacze. Nie sposób się pomylić. Cisna tętni życiem jak sopockie molo w lipcu.
   Szybko lokalizujemy miejsce, gdzie mamy się udać po pakiety startowe. Wspinamy się pod górę autem. Jest śnieg! Auto włącza wszystkie możliwe systemy, aby nie zamielić oponami. Z trudem wciskamy "kombiaka" między inne auta i idziemy do biura zawodów. Tłumy ludzi!! Wszędzie biegacze! Całe rodziny! Jakieś dzieciaki pozdrawiają nas z balkonu! W nosy uderza nas zapach śniegu, mrozu, drzew i dymu. Ewidentnie pachnie górami! W duchu myślę, że to właśnie tak pachną te słynne Bieszczady...szkoda, że nic nie widać w ciemnościach… popatrzę jutro.
   Wchodzimy do biura. Stoisko z gadżetami sportowymi! Nie sposób przejść obojętnie! O! Jest ta maść, której próbkę dostałem w Beskidach - poproszę tubkę, jutro znów będzie mi potrzebna!
   Wchodzimy po schodach. Masakra! Ile ludzi? Wszyscy uśmiechnięci, naładowani energią
i niezmiernie sympatyczni. Za stołami wolontariusze. O nich napiszę później. Póki co odbieramy pakiety startowe i chwilę rozmawiamy z każdym. Głównie temat toczy się wokół Maratonu i Biegu Rzeźnika, który odbędzie się latem b.r. My z Michałem już wiemy, że nie pobiegniemy. Zabrakło szczęścia, pozostał niesmak i rok czekania...ech... Przed wyjściem zawieszam się przy stoliku z serem z Ryk. Oj, kiszki mi grały po podróży, więc przyssałem się tam jak pijawka. Tak, tę stertę wykałaczek zostawiłem właśnie ja....czekałem tylko, kiedy ktoś mnie wygoni ale pan z cierpliwością dokładał ser. W końcu ekipa zgarnia mnie do auta a pan od sera wzdycha z ulgą...
   Następny cel-Majdan. O dziwo, trafiamy tam błyskawicznie. To lubię!
   Tam powitanie, rozpakowywanie, kawa i jedzenie. Pokoiki przytulne i niedrogie. Czysto i sympatycznie. Za oknem ciemność ale doskonale słychać szum rzeczki. Już wiem, że tu będę wspaniale zasypiał.
   Mimo, że jutro maraton i powinniśmy wypocząć, to degustujemy to "Bies-Czadowe" i do 1 w nocy dyskutujemy o wspólnej pasji. W końcu gasimy światło i w 5 minut zasypiamy-szmer strumienia wykonał zadanie.
   Budzą nas budziki w telefonach. Za oknem nadal ciemno...może by tak jeszcze z 5 minutek?? Nie ma takiej opcji. Szybka kawa, lekkie śniadanie i ostatnie czynności dopięte na ostatni guzik. Biegiem do auta i jazda do Cisnej. Po drodze uświadamiamy sobie, że nawet nie wiemy, gdzie jest start! Z daleka dostrzegamy jednak setki ludzi. Obawy o błądzenie były wielce nieuzasadnione. Parkujemy auto a kluczyki bierze Antoni. On razem z Kasią biegną Dychę (10 km), więc będą pierwsi. Na starcie szaleństwo. Odnajdujemy znajome twarze z innych biegów, kolegów i koleżanki. Jaki ten świat mały. .. wspólne zdjęcia, ktoś biega z GoPro na kiju, jedni się rozgrzewają inni tańczą. Szaleństwo. Czy to maraton czy sylwester na Krupówkach??? Wszystko działo się bardzo szybko i wreszcie START!!! Ruszamy!!!
   Czekamy chwilę, by przebiec przez bramkę z matą pomiarową i wpadamy na ulice. Tłum ludzi-kolorowych ludzi! Każdy się cieszy, skacze, rozmawia, krzyczy, śpiewa, a to wszystko przy akompaniamencie bębnów i syreny chyba policyjnej (nie wiem-nie widzę) , która otwierała czoło maratonu. Ogarnia mnie szczęście. Poddaję się ekstazie. Ostatni tydzień wyluzowałem z treningami więc teraz ruszyłem podwójnie głodny biegania. Wreszcie dostrzegam Bieszczady!!! Nie znam miejsc wzgórz, gór, rzek. Mimo to chłonę całym sobą otaczającą mnie poranną zimową przyrodę Bieszczad. Jest pięknie. Każdy uśmiechnięty, ludzi wręcz ogarniała głupawka. Myślę sobie - z czego się cieszymy?? Zaraz będziemy konać ze zmęczenia, brodząc w śniegu...ech, jakże miło się mylić.
   Biegniemy zwartą grupą w sumie około 10 znajomych. Mija nas auto BeskidTV, ryczymy jak stado jeleni na rykowisku widząc kamerę - czyżby parcie na szkło??? Nie, to zwykła biegowa głupawka.
   W sumie zamiast żeli mogliśmy wziąć snickersy...żeby nie "gwiazdorzyć"
...Kolega z naszego  teamu – Mateusz , czuje że to jego dzień i ostro ciśnie do przodu, odłączając się od nas. Kasia i Antoni zbiegają na lewo, by tam zmagać się ze swoją Dychą. Po 10 km również i my rozciągamy się w trasie. Na 15 km zostaję sam z Michałem. Na pierwszym przystanku w zasadzie dla formalności pijemy wodę, zjadamy żelka, śmieci wrzucamy do worka i pędzimy dalej.
   Znów Ci wolontariusze. Zimno, do domu daleko a oni stoją i polewają do kubków napoje. .. i się uśmiechają...co jest grane?? Ktoś im kazał tu stać? Grubo zapłacił?? A może za karę tak stoją? Oszołomiony otaczającą mnie przyrodą przerzucam mózg na tryb biegania i oddalam się od punktu. "Anioły są całe zielone, zwłaszcza te w Bieszczadach" no niestety nie! Anioły były kolorowe!!
W każdych kolorach jakie tylko znam. Czy skrzydła nosiły w plecaku?? Tego nie wiem, bo coś tam im chlupało, a niektórzy nie mieli nic na sobie oprócz butelki w ręce...no dobra, to gdzie w takim razie te skrzydła chowają?? Coś się nie zgadza z tymi Aniołami. Albo na przykład Stare Dobre Małżeństwo śpiewa, że gdy spotkam takiego w górach, wiele z nim nie pogadam05-Mateusz na poczatku 10 kilometra w Biegu Maratonskim! Kłamstwo! Z każdym mijanym maratończykiem udało się zamienić parę zdań a biegnąc przez jakiś czas w większej grupie, prowadziliśmy nawet żarliwie dyskusje.
   Przy następnym punkcie już zwalniam. Trzeba porządnie się napić! Znów wolontariusze, nie - tu już uznaję, że nieźle musieli im zapłacić. Stać tyle czasu w tym śniegu...i jeszcze się uśmiechać?
   O i są żelki! Jednego wciągam na miejscu, zapijam czymś niebieskim i pędzę dalej. Noga wspaniale podaje rytm, więc biegnie się wyśmienicie. Co jakiś czas przystaję i robię zdjęcia. Na drugi raz zamiast plecaka z bukłakiem wezmę lustrzankę...może jakiś konkurs uda się wygrać po biegu
   Na trasie bardzo często widzę człowieka robiącego nam zdjęcia. Pytam, gdzie można je potem obejrzeć? Odpowiada-szukaj mnie na Fb- Wasyla szukaj! Znów "Internety" w służbie człowiekowi się kłaniają. Pozdrawiam Wasyla przy okazji -kapitalne fotki!
   Na drodze śniegu już ponad kostki. Dookoła drzewa zaśnieżone i widoki takie, że zastanawiam się czy nie przejść tej trasy spacerem...no dobra - żartuję , trochę zaczynam słabnąć i głupie myśli po głowie krążą. Mijam co jakiś czas tablice z dystansem. Fajnie, że są, ale nie ukrywam, że osłabiały mnie. Czułem, że przebiegłem Bóg wie jaki dystans a tablice bezlitośnie sprowadzały mnie na ziemię, że to dopiero następny kilometr... Ale każdej z nich zrobiłem zdjęcie. Będę wspominał długo!
   Demotywatory jednak zaczęły się dopiero dalej. W pewnym momencie w przeciwnym kierunku zaczęli nas mijać biegacze czołówki. Niesamowite tempo jakie narzucili dosłownie zdołowało moje człapanie słonia. Zagrzewałem ich do biegu, przybijałem piątki, życzyłem powodzenia a nogi mi same zwalniały. Odezwał się też głód. Jedna kanapka z rana i żelki to nie jest jajecznica z 10 jaj na boczku...byłem głodny. Wybawieniem okazała się gospoda na następnym punkcie. Przed wpadnięciem do środka potłukłem trochę w bębny człowieka siedzącego pod daszkiem. Musiałem - zawsze chciałem spróbować. Podziękowałem, zbiłem piątkę i wpadłem do środka. Dzień dobry!!! Coś tu pachnie! Na wstępie otrzymałem kubek z nalewką. A więc Anioły Bieszczadzkie mają  kielonek biały a nie zielony!!!! Od drugiego Anioła dostałem gorące ziemniaki i żółty ser! Znów ten ser! Kocham ser i06-Mateusz na trasie Maratonu ziemniaki.  Chwilę stanąłem i połknąłem wszystko, co miałem w rękach. Zapiłem napojem i wybiegłem na zewnątrz, bo wiedziałem, że jeśli tam usiądę to już stamtąd nie wyjdę. Pyszne jedzenie i płonący kominek pokonałyby mnie przez ciężkie K.O.
   Znów śnieg. Mokry śnieg. Podbieg zaczyna być coraz bardziej stromy. Zwalniam, bo szybko połknięte przed chwilą jedzenie nie daje złapać oddechu. Wspinamy się już naprawdę stromą ścieżką. Idziemy. Biec się nie da. Wreszcie wychodzimy na prostą drogę. Można biec.
   Mijam biegaczy!! A więc to tu był ten punkt, z którego wypadła czołówka biegaczy, podcinając mi skrzydła? Teraz ja podcinam skrzydła innym...pozdrawiamy się i dopingujemy nawzajem. Nie ma zawiści, zazdrości, jedynie uśmiechy, endorfiny i Bieszczady! Zaczynam zdawać sobie sprawę z tego, że meta jest bardzo blisko! Brzuch nie wyje z głodu, nogi dostają sygnał, że można cisnąć. Znów zaczynam mijać innych. Jest moc. Odzyskałem moc! Mijam kolejny i ostatni punkt z wodą, już na nim byłem jakiś czas temu. Mają coś gorącego do picia. I znów Ci wolontariusze...tyłki im już pewnie skostniały, tyle godzin na śniegu. Zbijam piątkę z jednym z nich i pędzę bez zatrzymywania dalej. Przez głowę przebiega myśl, że mam w kieszeni słuchawki z mp3 - może by tak wspomóc się w ostatnich kilometrach sprawdzoną muzyką?? Nieeeee....rozsądek bierze górę i mówi: JESTEŚ W BIESZCZADACH SYNU! Zakładając tu słuchawki, popełniłbym nietakt mniej więcej taki, jakbym na koncert wspomnianego SDMu poszedł  ze słuchawkami z Rammsteinem...Słucham więc Bieszczad i własnego oddechu.
   Empetrójka zostaje w kieszeni a ja wbiegam na tory.
   O masakra. Tory kolejowe. Nie jestem wysoki. Nogi mam krótkie więc byłem zmuszony stawiać krok na każdej desce. Drobiłem jak gejsza...Do tego śnieg i ślisko. Ale w oddali słyszałem głosy z mety. Wiedziałem, że jestem blisko. Endomondo już dawno zakomunikowało, że zdobyłem swój nowy rekord w maratonie, więc na pewno nie zostało więcej niż dołożone w prezencie 2 km od organizatorów. Wbiegam do Cisnej. Poznaję ulice. Mijam ludzi w pomarańczowych foliach. Z medalami. Mijam mieszkańców, przechodniów, kibiców. Każdy krzyczy, dopinguje, wspiera. Oj, żebym ja Was jeszcze słyszał....krew tak mi waliła w skroniach, że słyszałem jedynie basowe dudnienie w głowie. Ostatni podbieg pokonany!! Jest meta. Udało się? Tak. Udało się!   
   Pomiar czasu piszczy po sczytaniu mojego chipa na bucie. Wpadam w czyjeś ręce...czyje? Oczywiście wolontariuszy! Zakładają mi medal, folię termiczną i gratulują! Pod daszkiem na mecie serdecznie gratulujemy sobie z wszystkimi tam obecnymi. Ktoś daje mi kubek pomidorowej ryżanki. Nie wiem kto to gotował, ale kocham go tak samo jak Anioły od sera i ziemniaków na 34 kilometrze. Jest mi dobrze. Jest wspaniale. Odczuwam jedynie straszną pustkę. Zawsze w takich chwilach na metę wbiegałem z córką a gratulacje otrzymywałem od żony, niestety obowiązki nie pozwoliły na rodzinny wyjazd...Zamiast nich odnalazłem swoją Sandomierską ekipę! Mateusz szczęśliwy po same uszy. Pierwszy maraton w czasie 4 godzin - rewelacyjnie. Ja swój rekord poprawiłem o parę minut, więc duma mnie rozpierała. Michał pomimo kontuzjowanego kolana, oklejony taśmami i plastrami twardo walczył do końca budząc uznanie wśród nas! A Kasia i Antoni po dyszce również szczęśliwi lecz widząc nas zadawali sobie jedno pytanie-czemu nie pobiegli z nami!? Coś czuję, że to była ich ostatnia dycha....
   Po wszystkim musimy wracać do domu. Jutro wszyscy musimy zameldować się w pracy, więc nie ma przeproś. Zakochani w Bieszczadach, dumni z osiągnięć i pełni uznania dla organizatorów za tak wspaniałą organizację imprezy wracamy do zalanego deszczem Sandomierza. I tylko w sercu jeszcze większy smutek po nieudanym losowaniu do Rajdu Rzeźnika.... Teraz wiemy doskonale, co nas ominie....
   Ale jeszcze tam wrócimy!! Jesienią będziemy na 100%. Na liście Ultra Maratonu już jesteśmy!
Do zobaczenia w Bieszczadach!
Koniec.08-Mateusz na trasie Maratonu Bieszczadzkiego
   Mateusz Grębowiec
 – uczestnik biegu, autor tekstu
 - Numer startowy 117.
I dzięki za wspaniałą imprezę!!!
Do zobaczenia!!
Foto:
1-Strona Internetowa: Fundacja Aktywne Trzemeszno
2-Mateusz Gr
ębowiec



Bieszczadzkie Anioły

Słowa: Adam Ziemianin
muzyka: Krzysztof Myszkowski
(Z repertuaru zespołu STARE DOBRE MAŁŻEŃSTWO)

Anioły są takie ciche
Zwłaszcza te w Bieszczadach
Gdy spotkasz takiego w górach
Wiele z nim nie pogadasz
          Najwyżej na ucho ci powie
          Gdy będzie w dobrym humorze
          Że skrzydła nosi w plecaku
          Nawet przy dobrej pogodzie
 Anioły są całe zielone
 Zwłaszcza te w Bieszczadach
 Łatwo w trawie się kryją
 I w opuszczonych sadach
           W zielone grają ukradkiem
           Nawet karty mają zielone
           Zielone mają pojęcie
           A nawet zielony kielonek
 Anioły bieszczadzkie, bieszczadzkie anioły
 Dużo w was radości i dobrej pogody09-33 Km-kolejny demotywator biegowy
 Bieszczadzkie anioły, anioły bieszczadzkie
 Gdy skrzydłem cię trącą już jesteś ich bratem
           Anioły są całkiem samotne
           Zwłaszcza te w Bieszczadach
           W kapliczkach zimą drzemią
           Choć może im nie wypada
 Czasem taki anioł samotn
 Zapomni dokąd ma lecieć
 I wtedy całe Bieszczady
 Mają szaloną uciechę

 Anioły bieszczadzkie, bieszczadzkie anioły

           Anioły są wiecznie ulotne
           Zwłaszcza te w Bieszczadach
           Nas też czasami nosi
          Po ich anielskich śladach
 One nam przyzwalają
 I skrzydłem wskazują drogę
 I wtedy w nas się zapala
 Wieczny bieszczadzki ogień

 Anioły bieszczadzkie, bieszczadzkie anioły...
 ....Gdy skrzydłem cię musną już jesteś ich bratem

 Anioły bieszczadzkie, bieszczadzkie anioły...
 ....Gdy skrzydłem cię musną już jesteś ich bratem

 Anioły bieszczadzkie, bieszczadzkie anioły...
 ....Gdy skrzydłem cię musną już jesteś ich bratem
10-Mateusz tuz przed meta Maratonu Bieszczadzkiego
 Podstawowe informacje o Zimowym Maratonie Bieszczadzkim (ZiMB)
 oraz Zimowej Bieszczadzkiej Dysze (ZBD)

 Zimowy Maraton Bieszczadzki organizowany jest przez Fundację Bieg Rzeźnika,
 Stowarzyszenie OTK(*)  Rzeźnik oraz Nadleśnictwo Cisna

 I - Cel imprezy
 - Integracja środowiska biegaczy ekstremalnych i górskich,
 - Promocja Bieszczadów, biegania, Fundacji Bieg Rzeźnika i klubu OTK Rzeźnik
 - Promocja Lasów Państwowych oraz Nadleśnictwa Cisna.
 II - Organization
    Fundacja Bieg Rzeźnika oraz Stowarzyszenie OTK Rzeźnik w partnerstwie z Nadleśnictwem Cisna III
 – Dystans    42.195 m. oraz ok. 30km IV
 - Termin i trasa biegu
 1. Start biegu odbył się w niedzielę, 25 stycznia 2015 r. godz. 7:20 (wschód Słońca)
 2. Biuro Zawodów otwarte w dniu 24 stycznia 2015 roku w Cisnej (w budynku Nadleśnictwa przy Ośrodku 
     Wołosań, Cisna 87) w godzinach 16.00-21:00
 3. Trasa Zimowego Maratonu Bieszczadzkiego wiodła z centrum Cisnej, fragmentem Wielkiej Obwodnicy
     Bieszczadzkiej w stronę Komańczy, od Żubraczego stokówką wokół masywu Hyrlatej, do Majdanu i dalej 
     stokówką do Karczmy Brzeziniak w Przysłupie i powrót stokówką do Cisnej. Szczegóły na mapce.
 4. Punkty odżywcze:
     6. km – okolice Żubraczego
   17. km – Roztoki Górne
   26. km – skrzyżowanie stokówki z drogą na Cisną
   33. km – Karczma Brzeziniak
   38. km – skrzyżowanie stokówki z drogą na Cisną

   Na punktach serwowane były napoje (tam gdzie organizatorzy dali radę – herbata z miodem).

(*) OTK = Ofiary Trenera Klausa (zwanego Rzeźnikiem). To stowarzyszenie było wcześniej klubem,
a klub założyli byli podopieczni wspomnianego trenera Klausa

    
OSTATNIE ARTYKUŁY: